Pokój Grety

Author: red_noir /


Pierwsze Posiedzenie Loży

- Wieża jest trzecią siłą, powstałą z zaślubin Nieba i Ziemi!
- Nasza Wieża jest najwyższa!
- Zaczyna się trzeci eon, kończy się stagnacja, złamana impulsem walki o Najwyższe Piętro!
- Nałóżmy na Niebo sankcje!
- Zdrajca zostanie zrzucony z Wieży…!
- Mieliśmy z początku wspólny cel, dzięki czemu wybudowaliśmy Wieżę. Kolejny nasz wspólny cel jest w stanie ją zniszczyć.
- Wieża może się zburzyć, a wtedy spadniemy wszyscy!
- Zatem zburzmy ją, gdyż każdy tu jest zdrajcą.
- Nie! Będziemy stopniować zdradę!
- Wieża może runąć pod Bożym ciosem!
- Odbudujemy ją po raz trzeci.
- Lecz starość zagrodzi nam drogę…
- Musimy chronić Wieżę za wszelką cenę! Jest przejściem, mostem, wszystkim! Dziełem sztuki, schodami do nieba…
- Nie zawali się, póki nie opustoszeje.
- Nie może runąć to, co wznosi się w nieskończoność!
- Może, gdy ma podstawę, może, gdyż ma początek…
- Dlatego nowi bogowie są śmiertelni. A ten, kto zajmie Najwyższe Piętro, będzie ostatnim z bogów!
- Wybranym!
- Najpotężniejszym!
- Jedynym.



Bez odwołania


Świat ociera się o mnie, świat mnie szuka, tu jestem świecie, w samym środku ciebie, czekam, aż mnie znajdziesz. Jesteś tuż tuż, wiem, bo słyszę twe kroki i słyszę swe imię, którym mnie wołasz. Ukrywam się przed tobą, świecie, bo chcę, byś mnie wołał, chcę słuchać twych kroków i swego imienia, i wiem, że czym dłużej mnie szukasz, tym szerzej rozpostrzesz swe ramiona, gdy mnie znajdziesz.
Greta

Sam szczyt?
Spadła na samo dno. I broczyła krwią z otwartych ust, leżąc na wilgotnym piasku.
Przemknęło jej przez myśl, że najgorsze w śmierci jest to, iż jest tajemnicą, którą zabierze ze sobą do grobu. Nikomu o tym nie opowie, nikomu nie zdradzi. Nie zdąży przed rozkładem. Nieobecność bez odwołania i bez wyjątku.
Zaraz, zaraz! To niemożliwe, ja mam 24 lata. Zdanie to przerywało potok wspomnień, które zaczęły płynąć jak tylko wpadła do studni i przygotowywały ją na jej własny, Ostateczny Sąd. A płynęły szybko, by każdy obraz zdążył się pojawić i zintegrować z resztą.
Nie mogła nawet drgnąć, poruszyć choćby palcem. Ból był zaskoczeniem, jak odkrycie dawno zapomnianej prawdy, jedyną obecnością w tym przeraźliwie małym świecie. Oby tylko pojawiło się słynne światełko w tunelu.
Lecz jeśli ból zostanie po śmierci, nie zdoła zrobić kroku w tamtym kierunku. Odbierze jej wszystkie prawa i wyruszy do nieśmiertelności, i zajmie jej miejsce.
To się dzieje, myślała przerażona, ja naprawdę umieram.
Nie, nie!, mam 24 lata…
Po prostu przydarzyła jej się śmierć.
Nagle chwycił ją wielki lęk, tak że przerażenie wyprzedziło doznanie bólu, które stało się jego tłem.
Jak to możliwe…?! Śmierć, śmierć, jaka niewidoczna. Moja własna. Tak ciemno, nie zauważę, kiedy przyjdzie… Mogę nie zauważyć różnicy…
Z każdym oddechem traciła trochę krwi. Choć wydobywała się z rany na boku, jej źródło wydawało się wytryskiwać gdzieś poza jej ciałem. Czuła się zanurzona w strumieniu krwi. Jak kamyk na jego dnie. Nigdy nie widziała tak spokojnego nurtu.
O, świecie!
Co ja bez ciebie zrobię?



Wpadła do studni przez przypadek. Czysty przypadek, ulubiona maska przeznaczenia.
Pamiętała, że nachyliła się na włazem i naliczyła 5 kręgów, reszta niknęła w ciemności.
Wychyliła się jeszcze bardziej. „Totalna ciemność”, pomyślała, wychylając się, jakby sama przed sobą sprawdzała, jak daleko może… Poczuła stęchłą lodowatą wilgoć na twarzy, która wionęła z dołu jak z bardzo, bardzo głębokiego grobu. Spojrzała na swoje ręce, którymi trzymała się ceglastego murku – trzęsły się od jej ciężaru i chłodu podłoża. Puściła murek, prostując się jednocześnie.
O mały włos, pomyślała. Jakie śliskie te porosty.
Nagle gwałtownie przechyliła się do przodu. Poczuła, że traci równowagę i serce w niej zamarło z przerażenia.
Wpadła do środka. Uderzyła podbródkiem w wewnętrzną ścianę, nogami zdołała się uczepić krawędzi. Przeguby dłoni i nadgarstki starła do krwi, lecz walka była przegrana. Desperacko starała się czegoś uchwycić, ale już było za późno.
Wylot studni zaczął się oddalać. Pierścień światła kurczył się coraz szybciej, nieubłaganie.
-Niieee….!!!
Dziwnie powykręcane spadające ciało. Bezwolne, a mimo to myślała:
Żyję! Jeszcze, o Boże…!
Przecież żyła jeszcze, póki żyła musiała być możliwość uniknięcia śmierci. Póki żyje, póki spada, chwycić się czegoś, och, znaleźć sposób…!
Powietrze w studni było czarne jak ziemia, w której zakopywała się dziwnie lekko.
Przecież nie ma niczego na świecie dziwniejszego nadto, iż za chwilę, za nieznaną chwilę umrze. „To się dzieje”, pomyślała.

***
Leżąc w ciemności zastanawiała się, dlaczego nie straciła świadomości. A może to świadomość straciła ciało i teraz po prostu tuliła do siebie ostatnie wrażenia, takie jak ból? Może został tylko kłębek myśli zbitych w gromadę, bojących się rozdzielenia? To zaś, iż dławiła się krwią i oddychała z najwyższym trudem, było samooszukiwaniem się? Byle tylko nie przyznać się do własnej śmierci. Może śmierć nie jest końcem złudzeń?
Czy tak wyglądać ma wieczność?
Lecz światło nadchodziło już z daleka. Zauważyła małe światełko – czy jej się wydawało?
Nawet nie musiała się obawiać, iż nie nadąży za światłem w tunelu, bo ono samo do niej szło! Zdumiała się, iż ma ciepły żółty kolor, a nie zimny, jak sobie wyobrażała niebiańskie iskry.
Tak, przybliżało się. Teraz zmieni się jej położenie, jasny blask przyszedł na ratunek duszy.
Jestem bezpieczna, bezpieczna…
Wtem światło zniknęło. Znów była sama w ciemności.
Jęknęła i zapłakała, co przemieniło się w kaszel. Czy ta męka była oznaką tlącego się w niej życia czy dowodem na istnienie piekła? Jedno nie musiało wykluczać drugiego. W gorączce, zwrócona ku wspomnieniom, nie zauważyła, iż ból cichnie, ale jakby zabierał coś z sobą; oddech natomiast stał się miarowy, pomimo wewnętrznego sztormu. Ogarnął ją dziwny spokój; podobne to było do sytuacji kogoś, kto przebywając w straszliwym hałasie ogłuchł nagle i nie musiał już słuchać ryku ani huku. Cokolwiek go przerażało, odeszło. Było tylko zjawą, widziadłem, złym snem.
Nagle rozbłysła nad nią wielka, złota flara. Kojący blask wziął ją pod swoje skrzydła. To więc był ten odległy ognik. Flarę trzymała nienaturalnie wysoka postać w przylegającym czarnym ubraniu, w którym odbijały się ciepłe refleksy. Wówczas gdy pochodnia zgasła, ta dziwna postać nie zapaliła jej, lecz przybliżyła się do Grety w ciemności. Teraz iskry tryskały i skakały jak sylwestrowe zimne ognie.
- Witaj w domu – usłyszała miękki głos.
Anioł, nareszcie…


Z tymi słowami zapadła w sen. Gdyby pozostała przytomna, przekonałaby się, iż w świetle pochodni ukazał się nowy świat.
Cóż to, czy tak wygląda kraina śmierci? Gigantyczna arena, nad którą pną się balkony, prawdopodobnie w nieskończoność.
Wysoka postać to nie anioł przecież. To może diabeł? Albo jakieś stworzenie pośrednie?
Dziwaczne piękno: sylwetka o członkach powykręcanych jak hinduskie bóstwo, leżąca na potężnej połaci czerwonego piasku i górująca nad nią chuda postać, którą przewyższał ogień pochodni; wszystko tu było świąteczne i gorące, zamknięte w pomarańczowym półkolu, niby wewnątrz przeźroczystego, zachodzącego słońca. Gdybyś jednak podszedł cokolwiek bliżej, pewnie przysłoniłbyś usta ręką w nagłym, wymiotnym odruchu. Taki widok to bowiem nic przyjemnego. I krew (jeżeli już wcześniej odkryłeś, skąd się bierze barwa piasku) nie wyglądała wcale odświętnie.
Lecz Wieża pełna była nieśmiertelnych, którzy zawsze z ciekawością przyglądali się śmierci. Oni mieli całkiem inne odruchy. Teraz wychodzili z cienia i podchodzili całą gromadą, zdystansowani i ostrożni. Z niepokojem spoglądali na swego pobratymca z pochodnią. Widocznie mieli powody, by się obawiać.
- Można pogłaskać? – zapytał któryś.
- Jeżeli się odważysz, twoja ręka przemieni się w wosk i stopi się w ogniu mej pochodni.
Zbliżali się mimo to.
- Podzielimy się nią, jak powinny czynić równe sobie istoty. Cóż ty na to?
- Nie zbliżaj się, bogu-likaonie!
- Patrz, zrobiłem krok. Hahaha, ale jak śmiałem!
Drugi i trzeci już go okrążali.
- Wezmę jej duszę!
- Ja mięso!
- Nie! Najpierw moja dusza, bo ucieknie!
Bóg-głód miał nieutulony apetyt.
- Zakop się w piasku!!
- Pierwszy syn drapieżnik zrodził się, śpiew mu, śpiew i ta mleczna dusza w darze…!
- Odejdźcie, szaleni bogowie!!!
Postać z pochodnią zamachnęła się nią potężnie i uderzyła pierwszego z nich. Ten padł na kolana. Od razu został dobity uderzeniem w plecy. Krzycząc dziko, zaczął pełznąć w stronę cienia.
Na niewiele się zdało to ostrzeżenie dla innych. Bo choć postać z pochodnią wymachiwała nią przed ich głowami, oni śmiali się tylko.
- Dobrze, że poświeciłeś tą latarką. Dzięki, stróżu komety…
- Szybciej, bo śmierć nam ją skradnie!
- Wynocha, mówię!
W końcu jeden z nich, o spokojnym, posępnym obliczu, powiedział:
- Rzeczywiście, dosyć tej zabawy – i wykonał wdzięczny, łagodny gest ręką z lewej strony w prawą, zginając palce jeden po drugim.
Światło zgasło posłusznie i tylko zapach dymu po nim pozostał.
W ciemności rozległ się triumfalny śmiech. Teraz nie musieli się spieszyć, choć głód ich drażnił i zapach krwi. Jeszcze stróż komety zagradzał im drogę, lecz gdy światło zgasło, nie był już żadną przeszkodą. Jedynym ich rywalem była śmierć, która mogła przyjść po ich zdobycz.
- Prędko, nie guzdrać się, nie mogę patrzeć, jak umiera… bez nas!
Ledwie chwilę trwała ich opieszałość, natychmiast jej pożałowali. Stróż komety rzucił się naprzód, by śmierci dopomóc i zdążyć przed tamtymi, nim dopadną duszę. Błyskawicznie schylił się i porwał kamień, który leżał przy dziewczęcej głowie. Wówczas bóg-likaon zatopił zęby w jego nodze i szarpnął jak pies. Stróż komety krzyknął przeraźliwie, lecz nie odwrócił się, koncentrując się na swym wielkim zadaniu. I byłby je wypełnił!, lecz ktoś nagle wyrósł między nim a dziewczyną.
Wtedy krzyknął z rozpaczą. Ktoś złapał go za rękę, w której trzymał kamień. Wytężył siły i odepchnął przeciwnika. Zaraz zjawili się następni, a było ich zbyt wielu. I mieli ze sobą wielkiego sprzymierzeńca, ciemność. Szamotali się w krwawym błocie, lecz niebawem stróż komety odczuł, że piach jest suchy - a więc odciągnęli go już tak daleko! Serce ścisnęło mu się z żałości. Wciąż kurczowo trzymał kamień. I kiedy tamci myśleli, że zaczyna się poddawać, wykorzystał lukę w ich czujności, wyszarpnął rękę i rzucił kamieniem. Wtedy ten bóg, który zgasił jego pochodnię, odezwał się:
- Lubisz wojnę na śnieżki? Nie trafiłeś, przyjacielu. – Odwrócił się w stronę dziewczyny i rzucił jeszcze za plecy: - Ukamieniować go.
Za nim wybuchły radosne, piskliwe okrzyki. Podszedł do leżącego, zakrwawionego ciała, które wciąż jeszcze oddychało. Dołączyło do niego jeszcze 4ch bogów. Reszta, bóstwa pomniejsze, zajęły się stróżem komety, wiedząc, że do lepszej uczty nie zostaliby już dopuszczeni. Niezbyt to im było w smak, bo ich ofiara ani myślała się poddać.
Kiedy tak stali wokół leżącego ciała, jeden z nich powiedział cicho:
- Podzielmy jej duszę na 6 równych części, aby każdy z nas odszedł stąd zadowolony.
Czterech potaknęło w ciemności, tylko jeden bóg-głód się sprzeciwił:
- Wolałbym, byśmy się dzielili każdy po tyle, ile komu przypada mocy.
- Ty byś na tym najgorzej wyszedł! – powiedział ten, który zgasił pochodnię. – W ogóle obawiam się, że wtedy wy wszyscy musielibyście się obejść smakiem.
- Nie bądź tego taki pewien – odezwał się znów tamten, a głos miał szkaradny. – Inne ją podzieli prawo…
- Milczeć! – wtrącił się trzeci – bo zaraz pożrę ją całą sam! Każdy bierze tyle, ile zdoła uchwycić, a nie wydzieramy sobie wzajem!
- I to jest najuczciwsze – powiedział bóg-likaon. – Dzielmy się!
Zgodnie przyznali, że nie mogą pozwolić jej dłużej czekać.
Ciemność wypełniły piskliwe odgłosy, w których pobrzmiewało dziwne, błogie okrucieństwo. Czy to ludzie się tak śmiali, czy bogowie, czy zwierzęta?


Pozostały jej sekundy, które odmierzało ciche bicie jej serca. Nagle przyspieszyło – czy to z powodu zbliżającej się śmierci? Miała wrażenie, że jej ciało jest dalekim, obcym miejscem. Myślała, iż światło zgasło dlatego, że w niej zgasło życie. Tylko ból temu zaprzeczał. Słyszała dziwaczne odgłosy i przytłumione krzyki, które napełniały ją trwogą, gdyż obawiała się, iż majaki te przetrwają po jej śmierci. Wierzyła, że jaki jest ostatni obraz, taki będzie tamten świat – kraina spotęgowanego, przedśmiertnego doznania.
Zaświaty jako ostatnia sekunda życia. Fale strachu działały na nią jak elektrowstrząsy. Czy przeniesie ów stan umysłu na drugi brzeg?
Akurat teraz, kiedy nie powinna odczuwać lęku!
„Przytul pustkę, przytul pustkę…”, powtarzała wymyśloną przez siebie mantrę. Nie wierzyła w Boga. Postanowiła więc wierzyć chociaż, że była dobrym człowiekiem. Zaczęła zapadać się w ciszę i ciemność, skoro to jedyna droga…
Poczuła paniczny strach. Serce waliło, jakby chciało wyskoczyć z tego płonącego statku. Jakby już nie było jej.
„Nikogo przy mnie nie ma, nikogo, a niedługo i mnie nie będzie!”. Taka samotność, że nawet nie będzie samotności.
I wtedy ogarnął ją pierwotny lęk, i diabeł uśmiechnął się w jej wnętrzu.
Otworzyła szeroko oczy. Była pewna, że grozi jej straszliwe niebezpieczeństwo.
- Ugh… kto…
- Śpij, śpij…!
Głos był prawdziwy czy to przedśmiertny obłęd…? Panika, która ją ogarnęła, w żaden sposób nie mogła znaleźć ujścia - ciało jej było całkiem bezwładne. Dusza nie przekroczyła jeszcze ostatniego progu, zatrzymana przemocą przez cudzą, potężną wolę. Jej dusza to tylko energia do podziału. Dokąd to?, pytają drapieżcy.
Wiara jest bronią i tarczą zarazem. Kto jej nie ma, ulegnie silniejszemu.
Dobry instynkt (szkoda, że nie ocali jej ten zwierzęcy anioł) ostrzegł ją: „czas się budzić”, a ogromne pokłady energii, stróże u bram życia, stanęli do walki.
Zbyt późno przypomniała sobie, kim jest i kim powinna być! Prawda nie otworzyła bram raju. Kurtyna, która za życia dla każdego w mniejszym lub większym stopniu jest uchylona, i każdy marzy o tym, by rozproszyła się ciemność za nią, wcale nie opada po śmierci. Wręcz przeciwnie – zasłony zostają zasunięte całkowicie i nie ma takiej mocy, która pozwoliłaby je rozchylić choćby odrobinę. Najbardziej purytańska z tajemnic, a i tak dziwka, bo każdy w końcu trafia za jej kulisy.
Miała się stać najgorsza z najgorszych rzeczy. I działa się. Pomimo, iż jej dusza nie splamiła się nigdy grzechem zbyt ciężkim, by sumienie nie mogło go udźwignąć, to jednak zbliżyli się do niej bez trudu – dlaczego? Przecież nawet diabeł, jak głoszą podania, musiał używać nie lada podstępu, by zbliżyć się do duszy, choćby i nie chroniły jej wielkie cnoty. Oni dokonali tego bez trudu, jakby okrucieństwo silniejsze było od wszelkich praw.
- Dokąd to tak spieszno, do Czyśćca? – zastąpili jej drogę.
- Nie słyszałaś, że już nie ma miejsc? Oo, nie mówią wam o tym, że przepełniona? Czy takie słabe masz kontakty?!
- Nie spiesz się, duszyczko, zostań z nami…
Cisza, oko cyklonu.
Nagle jej duch stał się wielkim rozdarciem, jakby raną, za której brzegi złapali, ktoś za jeden, ktoś inny za drugi i rozdzierali każdy w swoją stronę.
„Boże!!”, zawołała w myśli.
Lecz jedynie głęboka czerń, wszechpotężne nic wychodziło jej naprzeciw.

cdn.